24-03-2011
Jakub Krzywak
Rafał Szumny ukończył szkołę muzyczną w Krakowie. W 2005 roku uzyskał mixing masterclass certificate w London School of Sound. Pracował w Tate Developers udźwiękawiając gry komputerowe, następnie w TR Studios jako realizator nagrań i manager studia.
W swoim studiu (Studio Centrum) zajmuje się realizacją nagrań, miksowaniem, nagraniami w terenie. Tworzy produkcje muzyczne komercyjne (reklamy, prezentacje), oraz własne kompozycje i remixy. Równolegle pracuje jako niezależny realizator FOH dla firm takich jak m. in. Scena FM, GMB, Prosound, Omega Stagesystems i zespołów Sofa, TSA, Zakopower, Kulturka.
Dzisiaj Rafał dzieli się z naszą redakcją kilkoma branżowymi spostrzeżeniami, oraz opowiada o własnym stylu pracy.
Twoja ścieżka zawodowa
Rafał Szumny
Na początku był dzieciak skaczący do Kraftwerka ze szpulowca taty. Potem wylądowałem w przedszkolu muzycznym, po którym nastąpiła podstawówka na skrzypcach i liceum na saksofonie. Gdy byłem w 6 klasie uczęszczałem na zajęcia z podstaw realizacji dźwięku w TR Studios. Równolegle zaczęła się moja „zabawa” z komputerami i powstały pierwsze produkcje przy użyciu trackerów i własnoręcznie wykonanego interface’u audio. Potem zacząłem się udzielać muzycznie na tzw. demoscenie komputerowej, szlifowałem softwarowe miksowanie elektronicznych brzmień.
W 1999 roku zacząłem pracę jako twórca muzyki i efektów do gier komputerowych – po niecałych 2 latach dostałem propozycję pracy w znanym mi juz TR Studios, gdzie wpadłem praktycznie na głeboką wodę. Podstawy ze szkoły, własna wiedza z software’u i nowe doświadczenia studyjne połączyły się. W dzieciństwie nie do końca lubiana edukacja muzyczna (inni grali w piłkę, my mieliśmy ćwiczyć) okazała się super przydatna – znajomość instrumentów, czytanie nut, słyszenie interwałów, niestrojenia – wspólny język z tymi po drugiej stronie szyby, a często też pomoc dla początkujących muzyków. Gdy TR Studios rozpoczęło swoją działalność w Warszawie i krakowska placówka skłaniała się ku zamknięciu zacząłem pracować w domu kultury oraz pomagać kolegom nagłośnieniowcom.
Tutaj doświadczenia muzyczne i studyjne zderzyły się z realiami dźwięku live – sprzęt w MDK’u był wtedy dość OK, za to wykonawcy różni 🙂 Licealne festiwale muzyczne, pikniki osiedlowe, spektakle teatralne – istny poligon doświadczalny.
W 2005 roku uruchomiliśmy własną działalność – Studio Centrum. Szybko uzupełnialiśmy posiadany drobny sprzęt o nowe zabawki, nagrywaliśmy kolejne zespoły.
Postanowiłem – w ramach weryfikacji mojej wiedzy pochodzącej z różnych źródeł – udać się do London School of Sound i tam uzyskałem certyfikat „Mixing Masterclass”. Robiłem coraz więcej w dźwięku live, w firmie Stagesystems Jędrka Cieszyńskiego. Rok później pracowałem już w Scenie FM i realizowałem dla innych firm i zespołów jako freelancer. I tak trwa to do teraz – staram się rozbudowywać studio i udoskonalać nagrania, często pracuję na koncertach, a poza tym zajmuję się produkcją muzyczną – reklamy, aranżacje, remiksy, kompozycje itd.
Twoje preferencje techniczne?
RS:
Wszystkie urządzenia audio nie powstały bez przyczyny, a większość z nich ma więcej niż jedno zastosowanie. To, czy je używam i jak zależy od tego czy miksuję w studiu, czy na koncercie. Chwyty nagłośnieniowe stosuję w studiu i odwrotnie. Ale drugim, czasem ważniejszym kryterium jest rodzaj muzyki. W muzyce klasycznej i jazzie lekko modeluję dźwięk żeby nie zgubić naturalnego charakteru, w nowoczesnym pop’ie i rocku ingeruję w brzmienie, kompresuję, używam efektów.
Ważnym procesem wpływającym na brzmienie jest dobór mikrofonów i ich ustawienie. Często przed koncertem sprawdzam na co mikrofony „patrzą”. W studiu ustawiamy mikrofony we dwóch – słuchamy instrumentu, następnie jedna osoba słucha w reżyserce, a druga w słuchawkach ustawia mikrofon w najlepszym miejscu. EQ używam w sposób muzyczny (bardziej studyjny) lub utylitarny (wycinanie, ograniczanie – zapobieganie dudnieniu i sprzęganiu).
Jeśli mam możliwość stosuje sporo kompresorów, niektóre agresywnie (na basie, czasem na wokalu), a niektóre aby lekko wyrównać i skleić dźwięki (grupy instrumentów, klawisze, smyczki). Lubię efekty: na koncercie – 2-3 sensowne pogłosy, delay, distortion… W studiu – tyle ile trzeba.
Żeby to wszystko miało sens na koncercie musi być dobrze zestrojona aparatura. Poza pomiarami sprawdzam to zawsze na wzorcowych dla mnie utworach. Warto też mieć pewność, że źródło dźwięku jest takie jak trzeba – mniej zawodowe zespoły często mają rozstrojone bębny, zbyt przesterowane gitary i ściszone klawisze. Rzeźbienie w takim dźwięku na stole nie ma sensu – chyba że muzycy są odporni na sugestie i pomoc.
Twoje podejście do realizacji
RS:
Odpowiada mi to, że mój zawód – połączenie muzyki z technologią – zaczął się od strony muzycznej. To techniczno-artystyczne zestawienie powinno przejawiać się też w pracy wszystkich realizatorów. Ze zgrozą obserwuję „kręcenie tą gałką – a nuż zabrzmi fajnie” przy nieznajomości działania urządzenia, ale też dywagacje o fizycznych właściwościach tego i owego gdy dźwięk ze sceny zieje grozą 🙂
Brian Eno mówił, że studio nagraniowe to wielki instrument muzyczny. To samo dotyczy sprzętu nagłośnieniowego – poza tym ze źródło dźwięku trzeba nagrać lub nagłośnić, trzeba je też okiełznać, wygładzić wady, uwypuklić zalety, podkreślić akcenty i dodać coś od siebie. Narzędzia mamy elektroniczne, ale operujemy na żywej sztuce. Staram się dopasować to co robię do muzyki, do aktualnych możliwości technicznych, oczekiwań publiczności i czynników trzecich.
Setup koncertowy
RS:
Najpierw miejsce – duży plener. Potem źródło – żaden koncert się nie uda bez dobrych muzyków i ich instrumentów. Potem – sprawna ekipa techniczna na koncercie, a na koniec sprzęt:
Jeśli liniowo to d&b J series lub L-Acoustics V-Dosc, jeśli tubowo -Turbosound (duużo!). Nie lubię bardzo małych systemów obiecujących wielkie brzmienie – one najczęsciej grają głośno ale skrzeczą. Podoba mi się jak gra EAW, EV, HK. Nie przepadam za JBL’em (chyba że w kinie).
Lubię wygodę stołów cyfrowych – dla mnie najbardziej ergonomiczne są Yamahy (PM5D), ale każdy znaczący producent ma co pokazać. Bardzo podobają mi się Midas’y, w Soundcraft’ach serii Vi i Digidesign’ach drażnią mnie niektóre rzeczy.
Jeśli analog to Midas, jego brat DDA. Wtedy obowiązkowa wieża rackowa wypełniona tym co trzeba (BSS, Lexicon, DBX, Yamaha, Klark). Nie zapominajmy o mikrofonach. Lubię stare/klasyczne mikrofony, mało który świeży produkt dorównuje im charakterem.
A jeśli studio?
RS:
Zdecydowanie analogowy sprzęt w studiu to coś co lubię. Staram się brać co najlepsze ze świata cyfry i analoga, tzn. edycja, nagrywanie, precyzyjna obróbka i nieskończone „tejki” kontra – analogowe kompresory, EQ, enhancery, pogłosy.
Niestety budżet i tempo pracy sporej liczby klientów często wymusza pozostanie w softwarze – od nagrania przez miks do masteringu. W studiu zbudowałem instalację w kształcie jaką miałaby ta wymarzona – mikrofony przez wallbox przypięte są do krosownicy, przez preampy i stół sygnał idzie do przetworników i do komputera (dla mnie ulubonym środowiskiem jest Cubase) gdzie następuje nagranie, edycja, automatyka, nietypowe efekty. Do miksowania ślady z komputera wychodzą poprzez krosownicę na stół – wszystko mogę zainsertować, wysłać na prawdziwego auxa, zgrać analogową sumę z miksera itd. Spełnianie marzeń polega teraz na wymianie klocków na lepsze: stół moich oczekiwań – SSL AWS900+, kompresory Distressor, Manley, Teletronix, Lexicon 960, TC, Preampy Neve i Universal Audio, więcej Neumannów, Brauner…
Tutaj lista na prawde nie ma końca 🙂