31-01-2013

Jakub Krzywak

To postać, która znana jest w naszej branży od wielu lat. I mam tutaj na myśli pojęcie globalne. Michael Bauer bowiem znany jest wśród wielu firm rentalowych na całym świecie. Nie jest to nic dziwnego biorąc pod uwagę fakt ponad dwunastoletniej współpracy z tak popularnym niemieckim zespołem jak Rammstein, wokalistką Sarah Connor czy fińską grupą Apocalyptica (do dnia dzisiejszego).

Michael Bauer

Michael Bauer to prywatnie bardzo sympatyczna postać

Michael ponad 3/4 roku kalendarzowego spędza w trasie koncertowej. Wiem, wiem… w naszej lokalnej rzeczywistości to fakt dość zaskakujący. A jednak! Co bardziej ważne znalazł czas i zgodził się odpowiedzieć na kilka pytań. Muszę przyznać, że sprawiło mi to wielką radość i satysfakcję. Michael okazał się zresztą bardzo otwartą osobą, z dużym poczuciem humoru i chętnie odpowiadającym na pytania. No to zaczynamy!

Realizator.pl: 14 lat pracy z Rammsteinem, Sarah Connor, Anną Clark, Die Toten Hosen, Tomem Jonesem i wielu innymi artystami. Jak to się stało, że zostałeś sound designerem?

Michael Bauer: Nigdy nie robiłem dźwięku dla Die Toten Hosen ani Toma Jonesa… Podczas ich tras pracowałem jedynie jako technik systemu. Jednak robiłem, bądź robię, sound dla takich wykonawców jak Rammstein, Sarah Connor, Leningrad Cowboys, Silbermond, Apocalyptica oraz wielu innych (więcej informacji na witrynie www.sound-bauer.de).

W wieku 4 lat zacząłem grać na perkusji. Gdy miałem 7 lat, grałem już w zespole i zainteresowałem się też technicznymi aspektami przygotowania koncertów. Następnie, po ukończeniu edukacji na pielęgniarza i kilku latach pracy na oddziałach intensywnej terapii, zdecydowałem się spróbować swoich sił w businessie muzycznym i zacząłem zajmować się robieniem dźwięku (1987).

Jak wspominasz te 14 lat współpracy z Rammsteinem? To musi być fantastyczna przygoda i wspaniałe doświadczenie.

Praca z Rammsteinem była bardzo ekscytująca. Nadal bardzo lubię ich muzykę! Wciąż uważam też, że każdy nawet ten, który nie lubi muzyki powinien choć raz obejrzeć show Rammsteina. To oświetlenie, efekty pirotechniczne i brzmienie jest czymś bardzo wyjątkowym i robi ogromne wrażenie. To oni dali mi szansę wyjazdu na pierwszą trasę światową.

Mieszkasz w Niemczech, a pracujesz na całym świecie. Podróżowanie przez niemal cały rok musi być bardzo męczące…

Wcale a wcale! Moja rodzina jest bardzo silna i to w dużym stopniu mi pomaga. Przy wsparciu żony i córki dojście do siebie zajmuje mi bardzo niewiele czasu, nawet po bardzo długiej trasie. Oczywiście, bywają trudne chwile… Podczas południowoamerykańskiej trasy z Apocalypticą w czerwcu ubiegłego roku pobiłem swój własny rekord – pracowałem przez 96 godzin przy zaledwie dwóch godzinach snu (nie brałem żadnych dopalaczy)… To było naprawdę zabójcze – ale jednocześnie było to doskonałą zabawą.

W  jaki sposób przygotowujesz się do tak gigantycznych tras, jak te z Rammsteinem, Apocalypticą itd. – czy to zadanie trudne z logistycznego punktu widzenia?

Ponieważ jestem tylko dźwiękowcem, to muszę jedynie określić, co będzie się dźwiękowo działo podczas trasy i co muszą nam dostarczyć firmy lokalne. Jeżeli korzystamy z wyposażenia miejscowego, to cały proces przedprodukcyjny odbywa się w domu. Można powiedzieć, że w przypadku trasy 5-miesięcznej 2 miesiące upływają mi na wymianie e-maili i rozmowach telefonicznych. Logistyką natomiast zajmuje się tourmanager…

Pracowałeś w wielu różnych miejscach na całym świecie. Jak oceniasz standardy pracy w różnych krajach?

W ogóle nie dbam o to, gdzie gramy. Zawsze staram się, by koncerty wypadły tak dobrze, jak to tylko możliwe. Nie potrafię wskazać krajów dobrych i złych, ponieważ w każdym miejscu świata można znaleźć miejsca, w których sprzęt techniczny daleki jest od tego, czego oczekuję. Jeśli jednak nie mogę otrzymać dobrego sprzętu, to sytuację taką traktuję jako wyzwanie. Jeśli jednak mimo to uda mi się zrobić dobry koncert, to jest to tym bardziej ekscytujące. Daje też wiele zabawy. Oprócz tego pozwala mi uaktualniać wiedzę i umiejętności techniczne. Właściwie niewiele jest konsolet, na których nie pracowałem 🙂

Pomówmy nieco o technologii. Czy istnieje system PA, który szczególnie preferujesz?

PA to oczywiście kwestia rozmiaru… Podoba mi się d&b audiotechnik, L’Acoustics, nowy JBL i  kilka innych systemów, ale każdy producent ma w ofercie też przynajmniej jeden produkt, którego nie lubię. Z konsoletami jest łatwiej. Mam dwie ulubione marki: Digidesign (obecnie AVID – przyp. red.) oraz Vi Soundcrafta. Zawsze, gdy jest to tylko możliwe, staram się mieć jedną z nich.

Z pewnością pracowałeś na wielu różnych systemach PA, tak liniowych, jak tradycyjnych. W jaki sposób podejmujesz decyzję o wyborze konkretnego systemu dla danej sytuacji koncertowej?

W zasadzie w 95 procentach przypadków są to systemy line-array… Gdybym mógł decydować, to podczas tras klubowych zawsze wybierałbym systemy źródła punktowego (które nazywasz tradycyjnymi), ponieważ jeżeli grasz w klubie o szerokości 12 metrów i masz do dyspozycji tylko system liniowy o dyspersji 120 stopni, to 40 procent energii dźwiękowej trafia w ściany – nie ma to zbyt wiele sensu. Jeśli zaś chodzi o większe koncerty, to nie ma zbyt dużego wyboru systemów punktowych, które dawałyby zadowalające rezultaty (takim systemem mógłby być np.Turbosound Flashlight). Wtedy w pierwszej kolejności wybieram K1 (L’A-coustics) lub „J” (d&b audiotechnik) .

Technologia cyfrowa stała się obecnie standardem. Kiedy zaczynałeś swoją karierę, najprawdopodobniej korzystałeś z konsolet analogowych, systemów punktowych, analogowych kompresorów, bramek itd. Dziś wszystko jest już cyfrowe i wirtualne, programowalne. Co o tym, sądzisz? Czy podążamy we właściwym kierunku?

Oczywiście! Jeśli porównasz procesor Dolby Lake z np. 2040 Yamahy… cóż, sam usłyszysz różnicę. Narzędzia takie jak Mesa-EQ są bardzo użyteczne. Jestem wielkim fanem wszelkich nowych unowocześnień, zaś korzyści dla biznesu koncertowego są wprost ogromne!!! Zaczynałem od konsolet analogowych. Gdy pojawiły się pierwsze konsolety cyfrowe, nieco obawiałem się przesiadki. Jednak z  mikserów cyfrowych korzystam już od 2001 roku i od dawna nie mam z nimi żadnego problemu. Konsolety analogowe wciąż zachwycają brzmieniem, ale konstrukcje cyfrowe niewiele już im pod tym względem ustępują – za to zalety pracy z cyfrą są olbrzymie.

 

Michael Bauer podczas pracy

Michael podczas pracy

OK. Pomówmy nieco o kreatywności w realizacji dźwięku. Kompresor, bramka, korektor. Jakie jest Twoje podejście do kwestii kształtowania brzmienia? Musiałeś przecież wypracować jakieś własne metody pracy. Czy zechcesz podzielić się z naszymi Czytelnikami jakimiś pomysłami?

Wiele pytań… Co do mojego podejścia do brzmienia – to bardzo dobre pytanie. Istnieje wiele różnych sposobów realizacji dźwięku na żywo i ja także mam własne podejście do tego tematu.

Uważam, że dźwięk realizowany na żywo nie powinien w automatyczny sposób brzmieć tak samo, jak na płycie CD. Z mojego punktu widzenia to, by muzy-ka na koncercie wywierała na publiczności inne wrażenie niż z płyty, stanowi element całego wykonania. Swoją pracę postrzegam jako zadanie polegające na tchnięciu życia w brzmienie. Solówki gitarowe mogą, a czasem nawet muszą, brzmieć głośniej niż na CD. Godzę się nawet z tym, że dla niektórych taki sposób realizacji dźwięku może być drażniący – oczywiście niezbyt mocno. Jestem zdecydowanym zwolennikiem dynamicznego grania. Gdy perkusista gra efektowne przejścia, to często w tych miejscach podbijam poziom bębnów o 5 do 10 dB, tak by zagrywki te nabrały szczególnego charakteru.

Oczywiście sposób realizacji musi pasować do charakteru zespołu. Mam dobry przykład: niemiecka kapela „Die fantastischen Vier” ma wspaniałego realizatora FOH. Dla tego konkretnego zespołu jest on wprost idealny. Brzmienie koncertów jest zawsze tak dobre, jak na płycie CD… Zawsze jest doskonale zrównoważone i dopracowane. Jednak za każdym razem, gdy jestem na ich koncercie, brakuje mi “życia” w tym brzmieniu.

Miałem ostatnio możliwość pracy z niemieckim zespołem blues-rockowym (Henrik Freischlader). Podczas koncertów, które realizowałem, nie korzystałem ani z bramek, ani kompresorów. Zespół dawał tak wysokiej jakości sygnał, że jakiekolwiek użycie kompresora czy bramki jedynie zaszkodziłoby ostatecznemu rezultatowi. Zazwyczaj bramki i kompresory mogą „uratować Ci tyłek” i oczywiście nie ma nic zdrożnego w ich stosowaniu – ja jednak korzystam z nich w tak małym stopniu, jak to tylko możliwe. Gdy zapinam bramkę na bębnach, to redukcja jest zawsze bardzo mała. Jeśli mam możliwość regulacji, bramka zabiera nie więcej niż 10 dB. Nie chcę przez to powiedzieć, że jestem przeciwny stosowaniu tych urządzeń, ale że zrobienie dobrej sztuki bez nich może być niezłą zabawą…

Jestem niezmiernie ciekaw Twoich metod omikrofonowywania bębnów…

Nie stosuję na bębnach jakichś niezwykłych mikrofonów. Zazwyczaj stawiam jeden mikrofon (Sennheiser e901 lub Shure SM52B bądź 91) do stopy, zaś do werbla dwie sztuki SM57. Nie lubię używać dwóch różnych mikrofonów do werbla. Tomy zazwyczaj nagłaśniam za pomocą Sennheiser 904 lub MD421. Do kotłów zaś stosuję SM52B.  Dla hi-hatu i ride-’a dobre są e914 lub C 414. Jako overheady wykorzystuję MK4 Sennheisera.

I, rzecz jasna, wokale…

Uwielbiam przewodowe mikrofony na wokalu. Szczególnie Shure SM58 lub Beta58 albo Sennheiser e935, e965. Kiedy wokalista trzyma mikrofon w zbyt dużej odległości od ust, wtedy stosuję także Shure SM57.

W jaki sposób przygotowujesz się do pracy bezpośrednio przed koncertem?

O ile dobrze zrozumiałem, pytasz, jak rozpoczynam koncert? To całkowicie zależy od stylu muzycznego danego wykonawcy. Kiedy pracowałem z Rammsteinem, zawsze należało dać pełny ogień już od pierwszej sekundy.

Wyjaśnię to tak: gdyby Rammstein zaczynał koncerty od ckliwych piosenek, z umiarkowaną głośnością (czyli gdyby zachowywał się tak, jakby był Twoim sąsiadem, podchodzącym do ogrodowego parkanu i przyjaźnie machającym do Ciebie zza płotu) to nie byłby RAMMSTEINEM! Gdy ich koncert się rozpoczyna, to musi być to taki cios, jakby ten sam sąsiad nadjechał wielkim czołgiem i, wcale na Ciebie nie zważając, rozjechał w drzazgi Twój dom.

Jednak z wieloma zespołami nie da się tak robić. Spokojna piosenka na początek, a później ciśnienie rosnące wraz z biegiem występu to po prostu inna opcja realizacji koncertu kapeli rockowej. Nadal uwielbiam „odczuwać” muzykę, oprócz tego, że ją słyszę. Lubię to uczucie w sferze fizycznej. Kiedy jednak na scenie pojawia się wokalista z gitarą akustyczną, moim zadaniem jest stworzyć przestrzeń jemu i wokół niego. Tu nie chodzi o uderzenie po uszach, a o „higienę słyszenia”.

Co sądzisz o przyszłości technologii?

Mam nadzieję, że będzie pozytywna (np. wspaniałym wynalazkiem byłby plug-in generatora uśmiechów!). Tego oczekuję!

Dziękuję za poświęcony czas.

Ja również dziękuję!

Pliki do pobrania