15-05-2009
Jakub Krzywak
Kiedy Kuba zaoferował mi kilka zabawek do testowania, wybrałem przedwzmacniacz mikrofonowy z kompresorem. Mógłbym go użyć nie tylko w studio, ale i na koncertach. Jakież było moje zdziwienie, kiedy okazało się, że dostarczone dzięki uprzejmości firmy Music Toolz urządzenie, ma tylko 4 pokrętła! Dzięki przypadkowej zamianie adresów, doznałem podwójnej przyjemności – poznałem coś nowego i miałem niespodziankę.
Portico stworzył pan Rupert Neve. W 2006 roku urządzenie otrzymało TEC Award. Mnóstwo branżowych portali internetowych oraz gazet z całego świata opublikowało testy. Jaka to frajda pisać kolejny! Zgadnij proszę drogi czytelniku, czy urządzenie jest dobre i czy warto je mieć? Odpowiedź brzmi „tak”. Koniec. Dziękuję. Yyy… dla naprawdę zainteresowanych postaram się bardziej.
Rupert Neve to przede wszystkim twórca legendarnych studyjnych stołów mikserskich. Ich brzmienie jest tak znaczące, że do dziś, wielu muzycznych producentów wozi ze sobą wymontowane pojedyncze moduły. Używają ich do nagrywania najważniejszych instrumentów, a zwłaszcza wokalu. Wygląda na to, że senior postanowił stworzyć całą serię urządzeń dedykowanych właśnie takim zastosowaniom – Portico. Są małe (1U i 9 cali szerokości), łatwo dają się łączyć ze sobą i przewidziano dla nich odpowiednie skrzynki, a nawet moduły miksujące. Dostępne są wersje z panelami poziomymi i pionowymi. Elektronika z założenia jest bezkompromisowa – najwyższa jakość i prostota. Jakość! Nie należy jej utożsamiać z wiernością, czyli HI-FI. Już od dość dawna, uzyskanie wysokiej wierności przetwarzania dźwięku przez np. wzmacniacz mikrofonowy jest całkiem proste. Urządzenia Neve natomiast, znacząco go zniekształcają. Płaci się za to, że owe zniekształcenia są super i tylko takie. W tym tkwi jakość, w dodawaniu muzycznego charakteru bez skutków ubocznych, niepożądanych. Nie ma w tym nic nowatorskiego. W początkach audioelektroniki obwody nie były najlepsze. Jednak gdy zostały poprawione, okazało się że jest gorzej, że tamte wady muzyce pomagały. Teraz można albo kupić coś z demobilu, albo np. Portico, zbudowane jak za dawnych czasów.
5042 nieco wysuwa się przed szereg, ponieważ nie ma pierwowzoru. Jego zadaniem jest udawanie zniekształceń magnetofonu. Jest to więc konstrukcja nowatorska, mająca oddawać charakter dźwięku nagranego na staroświeckiej taśmie magnetycznej.
RTFM i ciekawostki techniczne
Na początku instrukcji użytkownika firma zwraca uwagę, że układy wewnętrzne pracują w tzw. „klasie A” i że jako takie, nie są wydajne energetycznie. To ukłon w stronę wszechobecnego trendu pro ekologicznego. Autor informuje, że w tym przypadku jakość dźwięku jest ważniejsza. Urządzenie zużywa ok. 8W mocy, a więc nagrzewanie się jest objawem normalnym. Interesujące też jest wytłumaczenie, czemu zalanie elektroniki słodkim płynem szkodzi. Otóż kryształki cukru działają jak diody i mogą generować szumy, natomiast prąd płynący przez taką ciecz nagrzewa ją i zamienia w toffi, co prowadzi do kosztownych zniszczeń. Odradza się również demontaż pokrywy, ponieważ jest ona ekranem elektromagnetycznym przed zakłóceniami radiowymi.
Sporo miejsca poświęcono kwestiom zasilania. Ciekawe jest, że Portico ma wbudowaną przetwornicę prądu stałego, zamieniającą napięcie z przedziału od 9 do 18V na wymagane +/- 17,5V. Dzięki temu można używać praktycznie każdy, rozsądnej jakości, zasilacz sieciowy i zostało to jasno powiedziane – obecnie rzadkość. Producenci wolą uzależniać klientów od produktów własnych, aby czerpać zyski z ich sprzedaży. Wręcz stosują sztuczki utrudniające dobór zamiennika. Tu natomiast, w instrukcji znajduje się tabela podająca wymagania energetyczne. Jeśli mamy kilka urządzeń, podane moce można zsumować i dobrać jeden większy zasilacz. To bardzo wygodne. Oczywiście w zestawie jest odpowiedni adapter, działający w szerokim zakresie napięć sieciowych. Można stosować standardowe kable z wtyczkami właściwymi dla danego kraju.
Portico 5042 zawiera dwa identyczne i niezależne bloki, mogące pracować w torze stereo, bądź dwóch mono. Na panelu przednim znajdują się pokrętła dopasowania poziomu wejściowego 'Trim’ oraz efektu nasycenia taśmy magnetofonowej 'Saturation’, osobne dla każdego kanału. Typowe diodowe wskaźniki poziomu sygnału, z odpowiednim przełącznikiem, pokazują wysterowanie wejścia, bądź poziom emulowanego nagrania. Specjalnym przyciskiem wybiera się prędkość przesuwu nieistniejącej taśmy. Jest też wyłącznik efektu magnetofonu i włącznik wysyłki na wyjścia BUSS, służące do łączenia z opcjonalnym modułem miksującym. Z tyłu są gniazda główne typu XLR, gniazda BUSS, włącznik i gniazdo zasilania.
Wejścia i wyjścia oparte są na typowych dla konstrukcji Ruperta Neve, niesymetrycznych wzmacniaczach liniowych, połączonych z ekstremalnej jakości transformatorami symetryzującymi, co zapewnia izolację galwaniczną urządzenia. W konsekwencji znika problem pętli mas i uziemienia. Jako bonus, od żelaznych rdzeni dostajemy piękne, subtelne zniekształcenia niskich częstotliwości, wzbogacające brzmienie praktycznie wszystkiego. Jest to niezależne od bloku emulacji magnetofonu i nie da się wyłączyć, ale kto chciałby wyłączać?
Serce układu stanowią zespolone vis-a-vis, prawdziwe głowice elektromagnetyczne – zapisująca i odczytująca! Brakuje tylko samej taśmy i spodziewam się, że jej właściwości zasymulowano jakimiś cewkami, diodami? Reszta układu też jest rodem z prawdziwego magnetofonu, a mianowicie wzmacniacze zapisu i odczytu razem z korektorami emfazy/de-emfazy, przełączanymi dla symulacji prędkości przesuwu 7,5 lub 15 IPS (cali na sekundę). Daje to charakterystyczne podkolorowanie dźwięku w okolicach odpowiednio 12 lub 15kHz. Sedno sprawy leży jednak w dolnym paśmie, gdzie blisko 300Hz słychać 3-cią harmoniczną od zniekształceń niskich częstotliwości (THD typowo 1,5%). To nawet nie leżało koło HI-FI i… i o to chodzi. Pokrętło nasycenia reguluje nasilenie tego efektu. Towarzyszy mu subtelna, nieodłączna kompresja dynamiki. To wszystko bez ani jednej lampy elektronowej! Snobi muszą być zawiedzeni.
Praktyka
W mojej karierze, magnetofonu używałem głównie do słuchania muzyki w domu, a w konsekwencji jako DJ na szkolnych dyskotekach. Potem, na uczelni, zdarzyło mi się robić montaż nagrania za pomocą żyletki i taśmy klejącej. Ostateczne pożegnanie nastąpiło podczas praktyk studenckich w starym, dobrym studiu radiowym. Pracę realizatora rozpocząłem z dość porządnym, jak na owe czasy, programem komputerowym, więc nie mam dużego doświadczenia w nagrywaniu analogowym. Z tego powodu nigdy za nim nie tęskniłem. Bezlitośnie wiernych nagrań cyfrowych nie traktuję jako problemu. To norma. Nigdy nie byłem rozpieszczany „słodkim” kolorowaniem taśmy magnetycznej. Czemu wysoka wierność zapisu miałaby być czymś złym? Z całą pewnością nie jest. Dla mnie, brzmienie „analogowe” to raczej efekt uzyskiwany narzędziami, jakich wiele. 5042 można użyć zarówno na całej grupie, jak i pojedynczych śladach/instrumentach. W pierwszym przypadku cenne jest, że efekt słyszymy już podczas miksowania, zamiast czekać na odsłuchanie nagranej taśmy. Druga opcja oczywiście przypomina pracę z magnetofonem wielośladowym. Tutaj bonusem jest możliwość rezygnacji z niego.
Mastering
Nawet jeśli nie mamy zamiaru robić typowego masteringu, to i tak zazwyczaj coś na sumę „zapniemy”. Tak więc nazwany, czy nie, mastering jest faktem. Gotowe nagrania przepuszczone już przez same transformatorowe obwody wejścia/wyjścia stają się jakby bardziej konkretne. Włączając efekt zmieniamy brzmienie jeszcze bardziej. Wysokie tony przestają być tak „cyfrowo wysokie” (są tłumione), a z kolei niskie nabierają mocy i wyrazu. Środek pasma akustycznego, a właściwie dolny środek, staje się bogatszy. Dzieje się tak m. in. dlatego, że pojawiają się w nim składowe harmoniczne od zniekształconych basów. Pomaga to „skleić” miks i sprawia też, że na małych głośniczkach lepiej słychać dźwięki basowe, których takie przetworniki nie odtwarzają. Do takich zabiegów nadaje się głównie ustawienie 15 IPS, ponieważ oznacza lepszą jakość, a więc efekt jest subtelny. Towarzyszy mu niewielka kompresja dynamiki. To wszystko jest bardzo dobre, zakładając, że nasze nagranie jest jasne, lekkie i nie zostało przekompresowane. Im bardziej „nasycamy” nieistniejącą taśmę, tym mocniejszy jest efekt przede wszystkim w dole pasma. Trudno tu pisać o pozycjach samej gałki 'Saturation’, ponieważ chodzi o poziom sygnału na głowicy nagrywającej, a zależy on również od kombinacji poziomów na wejściu Portico oraz pokrętła 'Trim’. Przełączenie w tryb 7,5 IPS zmienia filtry emfazy/de-emfazy co jeszcze bardziej ściemnia barwę dźwięku. Nie wiem jak dziwne musiałoby być nagranie, żebym zdecydował się na coś takiego. Normalnie odradzam.
Ślady
Stopa, czyli bębny, bo również kotły i werbel tylko zyskują. Tzw. piki stają się mniej niesforne, instrumenty nabierają mocy, energii i stają się pełniejsze. Mięso, body, fat, tłuste… na myśl przychodzą określenia oznaczające wzbogacenie dolnego środka pasma – efekt, o którym pisałem już wcześniej. Spokojnie dowalmy 7,5 IPS.
Blachy, talerze perkusyjne, czyli Over Heads. Efekt nasycenia sprawia, że są spójniejsze, bardziej wyrównane dynamicznie i bez problemu werbla „pompującego” kompresor. Wysoka góra staje się łagodniejsza. To przyjemne i dość naturalne dla ucha, ale osobiście nie popadałbym w euforię, bo podczas masteringu te wysokie tony prawdopodobnie zostaną przywrócone. Pamiętajmy, że nikt nie słucha prawdziwych miksów, tylko ich „przetwory” masteringowo-radiowe. Jeśli brzmienie utworu nie przypomina widma szumu różowego, to ktoś lub coś zrobi to za nas, bo inaczej nie wszędzie będzie dobrze słychać. Stąd lepiej zadbać o to samemu. Raczej 15 IPS.
Dalej bas. Jeśli jest zbyt delikatny, to stanie się lepszy, ale w pozostałych przypadkach traci na wyrazistości. Kwestia gustu oraz kreatywności. 7,5 IPS.
Gitara akustyczna zyska, jeśli ma zbyt mocne piki ataku, a mało dźwięku. 7,5 IPS, ale wiele zależy od nagrania. Gdy instrument gra solo, bądź aranżacja jest bardzo oszczędna, możnaby przepuścić instrument przez same transformatory, bez efektu magnetofonu. Subtelna zmiana doda nieco szlachetności.
Gitary elektryczne powinny zyskać w każdej sytuacji. Obojętnie, czyste czy przesterowane, staną się łatwiejsze do miksowania i przyjemniejsze do słuchania. Gały w prawo.
Głos, wokal. W zasadzie nikt nigdy nie narzekał, że śpiew nagrany analogowo jest gorszy. Kiedyś nie było alternatywy. Dziś okazuje się, że tracimy na wyrazistości. Może to dowód, że nie wszystko co cyfrowe, to gorsze, a może tylko Portico nie dało rady? Nie wiem, bo musiałbym spróbować więcej kombinacji mikrofonów i głosów.
Nie miałem okazji sprawdzić, ale spodziewam się, że smyczki, czy trąbki zyskają – generalnie wszystko co brzmi ostro i ma dużo tzw. transientów. Jeśli chodzi o syntezatory, to patrz wyżej, coś na pewno podpasuje. Z samplami „beatów”, czy „loopów” byłbym ostrożny. Najprawdopodobniej pochodzą z ery analogowej więc nie przesadzajmy.
Podsumowanie
Wyznaję zasadę, że jak dźwięk staje się cyfrowy, to winien taki pozostać do końca produkcji. Przetwarzanie A/C-C/A uważam za słabe ogniwo, mające bardzo duże znaczenie dla efektu końcowego. Taka postawa wyklucza używanie Portico podczas zgrywania. Nie martwi mnie to, ponieważ uwielbiam stosować wstępną obróbkę podczas zapisu. Jeśli na tym etapie mam komfort czasu i odsłuchu, to chętnie używam analogowego kompresora, uważając żeby nie przefajnować, bo tak już pozostanie na zawsze. Tutaj, tuż przed przetwornikiem wejściowym, widzę idealne miejsce dla 5042. Jeśli zdecyduję się na włączenie, to dodatkowo zyskam wyższy średni poziom nagrania, a więc lepszą rozdzielczość bitową.
Według mnie, urządzenie jest tak dobre i wygodne, że trzeba mieć naprawdę istotny powód żeby i dokładnie wiedzieć po co budować osobną „chatkę” dla wspaniałego magnetofonu wielośladowego na dwucalową taśmę magnetyczną, wymagającego systematycznego serwisu z oscyloskopem.
Portico 5042 polecam do nagrywania. Nie ma lipy. Wszelkie za i przeciw pozostają jedynie w strefie gustu. Kto by pomyślał, że 80-letni emeryt z Teksasu wymyśli coś nowego?