16-06-2009
Jakub Krzywak
DPA to duńska firma założona w 1992 roku. Mimo tak krótkiego życia, szczyci się ona ponad 50-cio letnim dziedzictwem Brüel&Kjar. Robi się poważnie. Niewielu też może pochwalić się nagrodą Króla Frederika IX-go (za wkład w krajowy eksport). Na pewno nie Amerykanie 🙂 Producent specjalizuje się w mikrofonach pojemnościowych do instrumentów klasycznych oraz mikrofonach miniaturowych. Mocną stroną DPA jest dbałość o szczegóły aplikacji. W ofercie jest blisko 200 akcesoriów, takich jak specjalne uchwyty, czy adaptery. Wiemy jak kłopotliwe, a zarazem ważne jest mocowanie mikrofonu do instrumentu.
Kapsuła DPA4099 to prawdziwe cacko, 4-ro centymetrowa rurka o średnicy około 5mm, cała z błyszczącej siateczki, schowana w czarnej gąbce. Każdy z dostarczonych elementów jest nie tylko elegancki, ale również bardzo funkcjonalny. Pudełko zrobiono z lekkiego tworzywa, z dodatkowymi gumowymi narożnikami.
„Gęsia szyjka” umożliwiająca swobodne kierunkowanie mikrofonu jest odpowiednio sztywna i zawsze zachowuje nadany kształt, bez irytującego sprężynowania, czy opadania. Najistotniejszym elementem mocowania jest obejma na korpus instrumentu. Chwyta ona za grubość pudła rezonansowego i ma duży zakres regulacji. Jest to też najsłabsze ogniwo zestawu. Zacisk dość łatwo ześlizguje się i trzeba uważać. Myślę jednak, że to nieuniknione. Aby gumki lepiej trzymały, możnaby spróbować odtłuścić powierzchnię gitary, ale tu niestety stosuje się raczej środki konserwująco-nabłyszczające.
4099 jest kompatybilny z nadajnikami systemów bezprzewodowych. Chodzi o to, że elektronika mikrofonu akceptuje szeroki zakres napięć zasilających do 5 do 50V. Sama wkładka nie wymaga zasilania. Jest to przetwornik elektretowy (pre-polarized condenser). Nic w tym złego. Widać jednak, że producenci unikają tego określenia, bo bywa odbierane jako coś gorszego. Nawiasem mówiąc, sporo jest takich mitów. Np. „mikrofon wstęgowy”. Od razu czujemy, że musi być super 🙂 Czemu więc nie jest powszechnie używany? Bo drogi? Zapewniam, że w studiach leżą dużo droższe gadżety. Tak więc elektret nie jest zły.
Dane techniczne są podane niezwykle szczegółowo i rzetelnie. Mamy charakterystyki kierunkowości dla różnych częstotliwości. Osobny wykres poświęcono efektowi zbliżeniowemu. Na zamieszczonym rysunku bardzo dobrze widać jak zmienia się charakterystyka niskich tonów zależnie od odległości źródła dźwięku. Im więcej informacji tym lepsze użycie, lepsze panowanie nad sytuacją nagłośnienia.
Napisano, że DPA4099 ma bardzo dobry odstęp od sprzężeń (gain before feedback). Nie jest to żadna cudowna właściwość. Chodzi tylko i wyłącznie o poziomy sygnału w pętli: głośnik – mikrofon – wzmacniacz – głośnik. Ponieważ mikrofon zwykle ustawiony jest tyłem, bądź bokiem do głośnika, decydująca jest czułość przetwornika oraz jakość charakterystyki częstotliwościowej dla tych właśnie kierunków. Wyobraźmy sobie gitarzystę na scenie. Zestaw monitorowy przeważnie stoi na podłodze, a więc w miejscu gdzie super-kardioida mikrofonu ma najlepsze tłumienie. Pozostaje kwestia równomierności częstotliwościowej. Jeśli z boku (off-axis) charakterystyka będzie miała „piki”, to będą one „dążyły” do sprzężeń, przez większa czułość dla niektórych dźwięków. Typowe wykresy dla 4099 są dość gładkie, więc dobre. Posłuchajmy.
Spośród trzech mikrofonów, badany jest najlepszy. Brzmi bliżej i przyjemniej niż pojemnościowy. Dynamiczny się nie sprawdził, bo w gitarze akustycznej nie przepadam za 3-4kHz. W DPA podoba mi się za to podbicie koło 10kHz. W fabrycznym opisie wyczytałem zalecenie, żeby do odsłuchu muzyka podawać raczej dźwięk z przetwornika piezoelektrycznego, a mikrofonu używać tylko w miksie głównym. To stoi jakby w sprzeczności z obiecanym odstępem od sprzężeń. No cóż, jeśli na scenie jest głośno, to faktycznie tak trzeba i już. Co do mikrofonów instalowanych wewnątrz gitary, to widzę wyraźną wyższość 4099. Po pierwsze, aby uzyskać naturalne brzmienie, muszą one mieć dość nietypową charakterystykę częstotliwościową, bo „słuchają” gitary od środka. Po drugie, problem sprzężeń jest znaczący, bo dokłada nam się rezonans pudła. Jedyny chyba plus, to wygoda. Jeśli jednak zapragniemy naturalnego brzmienia, to trzeba przystawić mikrofon z zewnątrz. Wtedy największym problemem jest zachowanie właściwego ustawienia względem instrumentu. W sytuacji, gdzie parę centymetrów jest decydujące, uchwyt DPA jest nieoceniony. Idąc dalej tym tropem, widziałbym ten mikrofon w studio. Owszem, w przypadku jakiegoś niezwykle poważnego nagrania solowego, należałoby wyciągnąć równie poważny arsenał, ale w pozostałych sytuacjach spoko. To kwestia wyważenia zalet i wad. W muzyce bardzo ważne jest, żeby muzyk czuł się dobrze, swobodnie. Jeśli jego naturalnej ekspresji towarzyszy ruch ciała, to zmuszanie go do utrzymywania odpowiedniego kąta oraz dystansu będzie rozpraszające i może znacząco pogorszyć rezultat, a i tak nie mamy gwarancji właściwego ustawienia, ani powtarzalności. Rozwiązaniem mogłoby być zwiększenie odległości, ale do tego musi być ładnie brzmiące pomieszczenie. A co, jeśli i tak potrzebujemy dźwięku „bliskiego”? Osobiście chciałbym mieć DPA4099 pod ręką.
Cóż… Gdyby chodziło tylko o wysoką wierność przetwarzania, to pewnie używalibyśmy wszyscy dookólnych mikrofonów laboratoryjnych. Tak samo jak lubimy zniekształcenia lamp i magnetofonów, tak samo wciąż używamy 57, 58 i NS10 – narzędzia, które znamy i lubimy. Jeśli ktoś pozna i polubi M80 lub DPA4099, to z pewnością będą bardzo dobre.
Test mikrofonu DPA 4099 GTR jest częściowo powiązany z testem mikrofonu Telefunken M80.
Dołączone próbki dźwiękowe zostały nagrane dzięki uprzejmości muzyka i realizatora dźwięku Pana Pawła Zająca oraz studia Echo w Świętej Katarzynie koło Wrocławia.