23-11-2020

Jakub Krzywak

Z Marcinem znamy się od wielu lat. Pamiętam nasze spotkanie przed laty, gdy wspólnie potestowaliśmy kilka fajnych „gratów”. Spotkać się nie było łatwo, bo w sezonie Marcin był bardzo zajęty trasami koncertowymi. Pamiętam, że wtedy była to Urszula i Monika Brodka. Było też studio i dużo nagrań różnych zespołów muzycznych. Potem Marcin wyemigrował do Trójmiasta i tam do dzisiaj stacjonuje. Marcina zawsze kojarzyłem jako fana dobrych „sitek” i konsolet. Tak mu chyba zostało, bo tym razem spotykamy się, aby porozmawiać o mikrofonach. Cieszę się, że udało nam się zgrać.

beyerdynamic to firma założona w Berlinie w 1924 przez Eugena Beyera, która do dziś jest jedną z najdłużej działających firm branży audio. Głównym zakresem rozwoju i produkcji są słuchawki, mikrofony, wzmacniacze oraz systemy bezprzewodowe i konferencyjne. Od lat ten niemiecki producent znany jest z wysokiej jakości i niesamowitem precyzji wykonania. Słuchawki beyerdynamic możemy znaleźć w największych studiach nagrań, wśród topowych inżynierów audio oraz audiofilii. beyerdynamic wprowadził wiele ciekawych i innowacyjnych rozwiązań na rynek, jak chociażby słuchawki z obsługą dźwięku dookolnego 5.1, słuchawki z cyfrowym systemem redukcji szumów, zindywidualizowane słuchawki pod iPoda oraz słuchawki z technologią Novel Tesla.

Wracając do naszej rozmowy… Marcin od dłuższego czasu odpowiedzialny jest za dźwięk na koncertach Mrozu. Uczestniczy również w wielu jego nagraniach. Jedną z takich sesji był wyjazd w przepiękne i malownicze Bieszczady. W takim miejscu naprawdę kreatywnie można podejść do muzyki. Nasza rozmowa ma charakter techniczny, więc dowiecie się z niej wiele o samych sesjach nagraniowych i realizacjach koncertowych oraz sporo na temat konkretnych modeli beyerdynamic. Zapraszam Was serdecznie!

Kuba [Realizator.pl]: Cześć Marcin! Jak sobie radzisz w dobie światowej pandemii, kiedy koncerty w całym kraju są zamrożone?

Marcin Lampkowski: Hej! Jakoś sobie radzę. Próbuje wyjść sytuacji pandemicznej naprzeciw. Praca przy produkcji koncertów w zasadzie zamarła, zostaje jeszcze studio nagrań i inne zajęcia, z których można utrzymać rodzinę.

Wspomniałeś pracę studyjną. Więcej pracujesz w studio czy na koncertach?

Praca w studiu nagrań szła u mnie zawsze w parze z pracą na koncertach. Studio zapoczątkowało moją już ponad dwudziestoletnią przygodę z muzyką i mam nadzieję, że nic tego nie zmieni. Studio jest od zawsze wyznacznikiem mojego rozwoju jako realizatora dźwięku i wszystko, co potrafię w studiu, próbuje przelać na pracę przy koncertach. Od trzech lat mam też przyjemność pracować jako belfer w jednej z trójmiejskich szkół i uczyć młodzież szeroko pojętej realizacji dźwięku w studiu nagrań.

Od jak dawna jesteś odpowiedzialny za miks frontowy Mrozu?

Współpraca rozpoczęła się z końcem października 2018 i mam nadzieję, że trwać będzie. Bardzo sobie chwalę współprace z Artystą i z jego Zespołem. Muzycznie i wykonawczo to zespół marzeń. Życzę każdemu takiego zespołu i takiej współpracy.

Jak wygląda struktura jego zespołu z podziałem na sekcje instrumentów?

Jest w sumie dość prosta, składa się z sekcji rytmicznej, czyli zestawu perkusyjnego (w tym jest też SPDS oraz komputer z trakami do niektórych utworów) i gitary basowej. Do tego dochodzą jeszcze instrumenty perkusyjne, których jest sporo, ale nie nastręczają żadnych problemów (główna w tym zasługa samego muzyka Bogusza Wekki). Mamy klawiszowca z jednym instrumentem oraz gitarzystę. Sekcja dęta to dwóch muzyków – trąbka plus saksofon, okazjonalnie dochodzi puzon. Przemek i Michał grający na instrumentach dętych udzielają się też wokalnie, tworząc sekcję chórków. Należy podkreślić, że koledzy grający na „dęciakach” genialnie sprawdzają się w roli chórzystów. Wisienka na torcie to sam Mrozu, który gra na gitarze elektrycznej i akustycznej.

Fot. Marcin Lampkowski

To wymagający zespół, jeśli chodzi o miks koncertowy? Przygotowyjecie się wspólnie do występów?

Tak, wymagający, ale to wartość dodana, bo zmusza mnie do słuchania, co mówią muzycy oraz rozumienia dość złożonych aranży. Miks koncertowy nie jest łatwy, ponieważ rozpiętość stylistyczna Mrozu jest dość spora. Na początku swojej kariery Mrozu grał zupełnie inny gatunek niż gra teraz, więc połączenie tego w jedną całość jest trudne. Muzycy dodatkowo grają na jednym secie instrumentów, co wymaga jeszcze większego skupienia przy przygotowaniach do koncertu, jak i samej realizacji. Nie mogę pozwolić sobie na pełną dowolność stylistyczną, raczej muszę podążać za aktualnym stylem Artysty.

Pre-produkcji do koncertów nie było. Do trasy koncertowej w klubach przygotowywaliśmy się grając sporą część materiału z nowej płyty na letnich koncertach i wyciągaliśmy z tego wnioski. Nie było to proste, ale zeszłoroczna trasa pokazała, że był to sukces nie tylko frekwencyjny, ale też muzyczny.

beyerdynamic M160

Spotykamy się, aby porozmawiać o nowych „sitkach”, które udostępniła Ci jakiś czas temu firma SoundTrade. Mowa o niemieckich mikrofonach beyerdynamic. Tej marki chyba nikomu nie musimy przedstawiać.

Propozycja współpracy przyszła dość niespodziewanie, na chwilę przed wyjazdową sesja nagraniową na nową płytę Mrozu. Firma SoundTrade wyszła z propozycją testu kilku nowych mikrofonów z oferty beyerdynamic oraz klasyków tego producenta. Bardzo ucieszyłem się, bo mikrofony beyerdynamic są ze mną w studiu i na koncertach od wielu lat i możliwość zetknięcia się z nimi w takiej ilości była ciekawa i inspirująca. beyerdynamic obok amerykańskich Shure’ów, pojemnościowych berlińczyków ze stajni Neumanna oraz wiedeńskiej klasyki AKG to pozycja z gatunku „must have”!

Pamiętasz może kultowe klasyki tego producenta?

Oczywiście, jak już wspomniałem mikrofony beyerdynamic są ze mną chyba od początku mojej kariery i nie widzę sytuacji studyjnej czy koncertowej, w której mogło by zabraknąć mikrofonów tego producenta. Ta firma i jej przede wszystkim dwa modele zapisały się w historii muzyki na zawsze. Jimmy Hendrix i jego brzmienie to ówczesny M160 przy kolumnie gitarowej, a słynny numer Led Zeppelin „When the Levee Breaks” nie byłby tak atrakcyjny brzmieniowo bez pary M160 nad bębnami Johna Bohnama, a Phill Colins przez długie lata nie rozstawał się ze swoim mikrofonem wokalnym M88.

Fot. Marcin Lampkowski

Używałeś dotychczas jakiś konkretnych modeli mikrofonów wokalowych lub instrumentalnych beyerdynamic w swojej pracy koncertowej i studyjnej?

Przez te wszystkie lata miałem i mam styczność z wieloma modelami tego producenta i pamiętam, że nigdy nie byłem nimi rozczarowany. Osobiście posiadam dwa modele z oferty beyerdynamic, czyli M88 oraz M201, które obok M160 są najpopularniejszymi i zarazem najbardziej pożądanymi. Używam ich w studiu i na koncertach. Był czas, że M88 był drugim mikrofonem do stopki na koncertach, a M201 jako drugi mikrofon na górę werbla w studiu. M201 świetnie uzupełnia się z SM57, jest odrobinę ciemniejszy w górze i „większy” w dolnym środku pasma. M160 mamy w zespole i używamy go do wzmacniacza gitarowego Artura Twarowskiego. Jest drugim mikrofonem obok SM57 i tu też świetnie się uzupełniają. M160 to konstrukcja wstęgowa, więc jest nieco bardziej utemperowany w górze pasma i łagodniej reagujący na transjenty. Trzeba zaznaczyć, że mikrofon ten ma unikatową jak na wstęgowca hiperkardioidalną charakterystykę kierunkową.

beyerdynamic M88TG

A jakie modele dostałeś do testów od dystrybutora?

Oj, przyszło tego sporo. W maju dostałem 9 egzemplarzy różnych modeli, w tym jedną stereo parę pojemnościowych paluszków. Były klasyki oraz nowości. Z dobrze znanych nam mikrofonów były: M88, M160, M201, zaś z nowych konstrukcji: TG D71, TG I57, TG V70, TG V96 oraz MC930 Stereo Set, na jesień dostałem jeszcze dwa ciekawe egzemplarze: TG D70 MKII i TG I51.

Fot. Marcin Lampkowski

Rzutem na taśmę udało Ci się je przetestować w boju, czyli w prawdziwych warunkach koncertowych.

Tak, czuliśmy, że wiszą nad naszą branżą ciemne chmury, ale nie sądziliśmy, że zły scenariusz się ziści…

Korzystając z okazji, przetestowaliśmy dwa z ostatnich mikrofonów jakie dostaliśmy od dystrybutora. Tego dnia w Mieście Ogrodów w Katowicach graliśmy dwa koncerty, więc nadarzyła się świetna okazja do dogłębnego testu TG D70 MKII oraz TG I51.

Do nagłośnienia jakich instrumentów ich użyłeś?

Pierwszy z mikrofonów, czyli TG D70 MKII, użyliśmy do bębna centralnego zestawu perkusyjnego, zaś drugi, TG I51, do komba gitarowego, był drugim mikrofonem w parze z naszym zespołowym M160.

Fot. Marcin Lampkowski

Zaskoczyły Cię swoją charakterystyką, czy był to bardziej dobrze Ci znany klasyk sceniczny?

Zaskoczyły i zarazem usłyszałem znajomy sound, ale w trochę innym wydaniu. Zaskoczył przede wszystkim nowy TG D70, bo usłyszałem w nim starego, dobrego znajomego, czyli M88, ale myślę, że nieco bardziej „pro” i z mniejszym przesłuchem. Bardzo nas urzekł, do stylu jaki uprawia Mrozu świetnie się nadawał. Nie było w nim, jak w innych mikrofonach do stopki, charakterystycznego kliknięcia, a dało się usłyszeć bardziej „tuk”. Jest nieco twardy w brzmieniu, dzięki czemu słychać bardziej instrument niż mikrofon. Sporym zaskoczeniem był TG I51, to zupełnie nowa konstrukcja beyerdynamica i nie wiedzieliśmy czego się po nim spodziewać, a w koncertowym boju okazał się bardzo wdzięczny. Mikrofon został zaprojektowany z przeznaczeniem między innymi do wzmacniaczy gitarowych i w tej roli świetnie się sprawdził. Reprodukował czysty, detaliczny dźwięk, bez niepotrzebnych „szpilek” w paśmie, dzięki czemu nasza zespołowa zasada, że nie „grzebiemy”, czyli nie kręcimy korektorem na kanałach gitarowych, nabrała jeszcze więcej sensu. Na tym koncercie użyliśmy jeszcze jednego mikrofonu, TG V70 trafił na statyw dla Michała Szafrańca pełniącego też rolę chórzysty. Tu podobnie, byliśmy zaskoczeni bardzo spokojnym brzmieniem, bez przesadnego eksponowania zgłosek syczących, sporym odstępem od sprzęgnięć i ogólna łatwością w edycji sygnału.

beyerdynamic TG D70

Pamiętam, że jeszcze przed pandemią, na Twoim profilu facebookowym wyświetliło mi się zdjęcie z przygotowań do nowych nagrań Mroza. Czy to urokliwe miejsce jest gdzieś w górach?

Tak, to gospodarstwo agroturystyczne Zagroda Magija w bieszczadzkich górach. Urokliwe, spokojne miejsce, bardzo stylowe i trochę na uboczu. Wtedy prowadził je sympatyczny człowiek, który sam od młodości muzykował i znał środowisko muzyków. Bardzo otwarty na sztukę i artystów. Miejsce to w przeszłości nie raz gościło zespoły, przyjeżdżali tu komponować lub nagrywać materiał VavaMuffin, dwukrotnie odwiedziło to miejsce LaoChe.

Fot. Marcin Lampkowski

Skąd pomysł na właśnie taki klimat tej sesji?

Z pomysłem przyszedł Łukasz (Mrozu). Zaproponował wspólny wyjazd gdzieś daleko od Warszawy, gdzie zamkniemy się w spokoju i ciszy, by móc od rana do późnej nocy komponować, aranżować i nagrywać materiał na nową płytę. Było to też pewne novum w tym zespole, bo dotychczas płyty powstawały w studiu, nagrywane tradycyjnie metodą „overdub”, a tu zapragnęliśmy nagrać wszystko na „setkę”, patrząc sobie w oczy. Było to wielkie wydarzenie i zarazem eksperyment, nie wiedzieliśmy, czy nam się to uda i jaki będzie tego rezultat. Założenie było też takie, że nagrania nie będą finalnym produktem, a raczej punktem wyjścia do dalszej produkcji płyty.

Jak się przygotowywałeś do tego wyjazdu? Jak wyglądał Twój setup sprzętowy na miejscu?

Przygotowań było sporo. Opracowanie planu i załatwienie całego potrzebnego sprzętu zajęło mi blisko tydzień. W tym czasie musiałem zaplanować setup mikrofonów, kabli, dibox’ów, system monitorowy dla muzyków oraz opracować system nagrywania i potrzebny do tego sprzęt. Chodziło mi o jak największe uproszczenie setupu, jednocześnie decydując się na najlepsze rozwiązanie brzmieniowe. Zdecydowałem się na odważny ruch, bo do nagrań studyjnych zaprzęgłem system koncertowy firmy Waves LV1 Emotion. Miałem z nim już spore doświadczenie z trasy koncertowej i wiedziałem, że w tej sytuacji będzie to najprostsza i zarazem świetna brzmieniowo opcja. W tym setupie mieliśmy do wykorzystania 32 kanały i 12 stereo odsłuchów dla muzyków plus dwa tory odsłuchowe dla mnie, do monitorów bliskiego pola. Do tego „wiadro” pluginów firmy Waves. Mikrofonów mieliśmy z nawiązką. Było dużo klasycznych dynamicznych mikrofonów, znalazły się wstęgowe konstrukcje oraz zacne pojemnościowe wielkomembranowce, oczywiście nie zabrakło setu mikrofonów beyerdynamic. Całość na miejscu, dzięki pomocy Jurka Markuszewskiego, perkusisty zespołu, zamontowaliśmy i uruchomiliśmy w cztery godziny. Wieczorem w dniu przyjazdu zaczęliśmy nagrania.

Fot. Marcin Lampkowski

Na zdjęciach widziałem, a teraz sam wspominasz, że wówczas korzystałeś też z mikrofonów beyerdynamic. Możesz nam o nich powiedzieć dwa słowa?

Tak, mieliśmy ich sporo i zamierzaliśmy większość ich użyć. Tak też się stało. Na pierwszy rzut poszły klasyki, czyli M88, M160 i M201. Wstęgowe M160 trafiły do wzmacniacza gitarowego i na hihat. M201 użyliśmy do werbla i był to jedyny mikrofon do werbla. Specjalnie zrezygnowaliśmy z mikrofonu na spodzie werbla, odpowiednio manipulując, można osiągnąć zadowalające rezultaty jednym „sitkiem”. Stereo setem czyli MC 930 omikrofonowałem kongi zestawu perkusjonaliów, a pojemnościowy TG V96 trafił na statyw wokalowy dla Mroza. Dwie sztuki M88 były używane zamiennie dla chórków lub jako mikrofony do tomów zestawu perkusyjnego, w których zresztą spisywały się rewelacyjnie.

Da się zauważyć, że stosujesz sporo różnych, ciekawych ustawień mikrofonów. Masz jakieś sprawdzone patenty, które możesz nam zdradzić?

Staram się nie pracować schematycznie, dotyczy to nie tylko studia nagrań, ale też realizacji dźwięku na koncertach. Zawsze ciekawiło mnie inne podejście do tematu realizacji dźwięku. Dwa lata temu spotkałem słynną producentkę nagrań/inżyniera dźwięku Sylvię Massey i to spotkanie jeszcze bardziej rozpaliło we mnie chęć poszukiwania. Ona ma olbrzymie portfolio, którym przypieczętowuje swoją jakość i nietypowość w codziennej pracy z muzyką i dźwiękiem. Na tyle, na ile potrafię i mam możliwość, próbuję wdrażać różne „myki” widziane i słyszane między innymi u Sylvi.

Podczas sesji nagraniowej z zespołem Mrozu bębny nagrywałem wstępnie na trzy mikrofony. Podstawę tworzyła technika RecorderMan, do tego były dołożone pojedyncze ujęcia. Dwa z nich były dość ciekawe, pierwsze to tak zwane ustawienie jednego mikrofonu w środku zestawu perkusyjnego, twórca tej techniki nazwał je „Wurst”, zaś drugie ujęcie było czymś w rodzaju bliskiego ujęcia ambientowego zza pleców perkusisty, patrzące na oś, którą tworzą środki werbla i pierwszego tomu. Dalekie ujęcie ambientowe nagrywałem jednym RE-20, na które czasem zapinałem jednocześnie delay i reverb. Takie nietypowe ustawienia staram się też stosować na koncertach, wspomniany „Wurst” stosuję w zespole Mrozu i sprawdza się świetnie. RecorderMan zastosowałem póki co raz, podczas programu DDTVN na antenie stacji TVN i okazało się, że w zastosowaniach live też się sprawdza. Innym razem, podczas koncertu Piotra Zioły, na bębnach uruchomiłem starą dobrą technikę niejakiego Glyn Johns’a i tu również przyniosło to nadspodziewanie dobry sound. Staram się też podczas ustawiania mikrofonów o zachowanie w miarę możliwości symetrii pomiędzy mikrofonami, mierząc odległości np. między mikrofonami nad zestawem perkusyjnym, czyli popularnych OverHead’ów. Wszystko po to, żeby zminimalizować przesunięcia fazowe między nimi. Na jednym z koncertów Ani Dąbrowskiej zmierzyłem odległości pomiędzy wszystkimi mikrofonami zestawu perkusyjnego i opóźniłem je w konsolecie do jednego wspólnego punktu w całym zestawie perkusyjnym. Opóźniam sygnał diboxa względem mikrofonu przy paczce basowej itp. Od jakiegoś czasu jestem minimalistą, wychodzę z założenia, że „mniej znaczy więcej” i coraz bardziej sprawdza mi się to w studiu i na koncertach. Lubię kompresję i kompresuję praktycznie wszystko, najlepiej z długimi czasami release, tak, żeby kompresor podążał bardziej za groovem piosenki, niż za pojedynczymi nutami w aranżu.

Fot. Marcin Lampkowski

Podsumowując, masz już całkiem spore doświadczenia z mikrofonami beyerdynamic. Czy któryś z nich to tzw. „must have” i powinien znaleźć się w walizce każdego realizatora dźwięku?

Myślę, że powinien być nim beyerdynamic M160, czyli wspomniana podwójna wstęga z hiperkardioidalną charakterystyką kierunkową. Produkuje bardzo kulturalny sound, bez niepotrzebnego eksponowania brzydkich harmonicznych, dobrze wygładza piki sygnału, a zarazem jest na tyle szybki, że idealnie nadaje się do zestawu perkusyjnego, jest w stanie wytrzymać spore ciśnienie akustyczne, no i od lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku co chwilę udowadnia swoją jakość. Wszystko to robi z niego mikrofon na każdą sytuację muzyczną. Wziąłbym jeszcze do kompletu M201 i M88, a z nowych konstrukcji TG D70MKII i na dokładkę „pojemnik” do ręki, czyli TG V96. Taki idealny zestaw spod znaku beyerdynamic.

Dzięki za rozmowę.

Dziękuję.

Beyerdynamic TG V70

Beyerdynamic TG V96

Beyerdynamic TG V157

Beyerdynamic TG I51

Beyerdynamic TG D70

Beyerdynamic TG D71

Beyerdynamic MC930 - Zestaw

Beyerdynamic MC930

Beyerdynamic M201TG

Beyerdynamic M160